Myślę, że moment w którym prawdziwie pokochałam moje ciało to ten sam moment w którym przestałam chcieć je zmieniać a zaczęłam z zapałem je pielęgnować. Chyba nie boję się tych wszystkich procesów, które nieuchronnie mnie czekają. Moja skóra jest z natury cienka i sucha, a na mojej twarzy pojawiają się już pierwsze ślady… tego, że lubię się uśmiechać 🙂 W końcu i na głowie dopatrzę się pierwszego siwego włosa i być może będę miała ochotę go zafarbować. A może nie? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie boję się tego dnia. To wcale nie znaczy, że nie ma dla mnie znaczenia, jak wyglądam, wręcz przeciwnie. Lubię moje ciało też dlatego, że widzę w nim pewną… harmonię. Ma różne swoje wady, charakterystyczności i zużycia, ale jest… no piękne po prostu. Lubię je. A jak coś się lubi to nam w oczach pięknieje 🙂 I żeby zachować to uczucie, pomimo nieuchronnego upływu czasu i wszystkich procesów, które się z nim wiążą, staram się trzymać je w formie i pielęgnować. Zanim podjęłam współpracę z @osloskinlab_polska zapytałam mojej skóro-wyroczni, czyli kosmetolog której jestem wierna od bardzo wielu lat (pozdro @domi_kosmetolog ) czy wierzy w dobroczynne działanie kolagenu przyjmowanego doustnie. Domi powiedziała, że tylko i wyłącznie tego hydrolizowanego, bo to jedyna forma w której ma on szansę realnie zadziałać w skórze a nie w całości się strawić. I taki właśnie jest kolagen od @osloskinlab_polska i dlatego jestem dziś tutaj i mówię Wam: dbam o swoją skórę na wszystkie dostępne mi sposoby, nie dlatego, że chce coś w niej poprawić czy zmienić, tylko dlatego, że zawsze dbam o to co kocham. A dla Was z kodem OLA mam 60% zniżki na pierwsze opakowanie członkowskie klubie Oslo Skin Lab Współpraca reklamowa z @osloskinlab_polska 📸 @piotr__czyz 🖤
Myślę, że moment w którym prawdziwie pokochałam moje ciało to ten sam moment w którym przestałam chcieć je zmieniać a zaczęłam z zapałem je pielęgnować. Chyba nie boję się tych wszystkich procesów, które nieuchronnie mnie czekają. Moja skóra jest z natury cienka i sucha, a na mojej twarzy pojawiają się już pierwsze ślady… tego, że lubię się uśmiechać 🙂 W końcu i na głowie dopatrzę się pierwszego siwego włosa i być może będę miała ochotę go zafarbować. A może nie? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie boję się tego dnia. To wcale nie znaczy, że nie ma dla mnie znaczenia, jak wyglądam, wręcz przeciwnie. Lubię moje ciało też dlatego, że widzę w nim pewną… harmonię. Ma różne swoje wady, charakterystyczności i zużycia, ale jest… no piękne po prostu. Lubię je. A jak coś się lubi to nam w oczach pięknieje 🙂 I żeby zachować to uczucie, pomimo nieuchronnego upływu czasu i wszystkich procesów, które się z nim wiążą, staram się trzymać je w formie i pielęgnować. Zanim podjęłam współpracę z @osloskinlab_polska zapytałam mojej skóro-wyroczni, czyli kosmetolog której jestem wierna od bardzo wielu lat (pozdro @domi_kosmetolog ) czy wierzy w dobroczynne działanie kolagenu przyjmowanego doustnie. Domi powiedziała, że tylko i wyłącznie tego hydrolizowanego, bo to jedyna forma w której ma on szansę realnie zadziałać w skórze a nie w całości się strawić. I taki właśnie jest kolagen od @osloskinlab_polska i dlatego jestem dziś tutaj i mówię Wam: dbam o swoją skórę na wszystkie dostępne mi sposoby, nie dlatego, że chce coś w niej poprawić czy zmienić, tylko dlatego, że zawsze dbam o to co kocham. A dla Was z kodem OLA mam 60% zniżki na pierwsze opakowanie członkowskie klubie Oslo Skin Lab Współpraca reklamowa z @osloskinlab_polska 📸 @piotr__czyz 🖤
Myślę, że moment w którym prawdziwie pokochałam moje ciało to ten sam moment w którym przestałam chcieć je zmieniać a zaczęłam z zapałem je pielęgnować. Chyba nie boję się tych wszystkich procesów, które nieuchronnie mnie czekają. Moja skóra jest z natury cienka i sucha, a na mojej twarzy pojawiają się już pierwsze ślady… tego, że lubię się uśmiechać 🙂 W końcu i na głowie dopatrzę się pierwszego siwego włosa i być może będę miała ochotę go zafarbować. A może nie? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie boję się tego dnia. To wcale nie znaczy, że nie ma dla mnie znaczenia, jak wyglądam, wręcz przeciwnie. Lubię moje ciało też dlatego, że widzę w nim pewną… harmonię. Ma różne swoje wady, charakterystyczności i zużycia, ale jest… no piękne po prostu. Lubię je. A jak coś się lubi to nam w oczach pięknieje 🙂 I żeby zachować to uczucie, pomimo nieuchronnego upływu czasu i wszystkich procesów, które się z nim wiążą, staram się trzymać je w formie i pielęgnować. Zanim podjęłam współpracę z @osloskinlab_polska zapytałam mojej skóro-wyroczni, czyli kosmetolog której jestem wierna od bardzo wielu lat (pozdro @domi_kosmetolog ) czy wierzy w dobroczynne działanie kolagenu przyjmowanego doustnie. Domi powiedziała, że tylko i wyłącznie tego hydrolizowanego, bo to jedyna forma w której ma on szansę realnie zadziałać w skórze a nie w całości się strawić. I taki właśnie jest kolagen od @osloskinlab_polska i dlatego jestem dziś tutaj i mówię Wam: dbam o swoją skórę na wszystkie dostępne mi sposoby, nie dlatego, że chce coś w niej poprawić czy zmienić, tylko dlatego, że zawsze dbam o to co kocham. A dla Was z kodem OLA mam 60% zniżki na pierwsze opakowanie członkowskie klubie Oslo Skin Lab Współpraca reklamowa z @osloskinlab_polska 📸 @piotr__czyz 🖤
Myślę, że moment w którym prawdziwie pokochałam moje ciało to ten sam moment w którym przestałam chcieć je zmieniać a zaczęłam z zapałem je pielęgnować. Chyba nie boję się tych wszystkich procesów, które nieuchronnie mnie czekają. Moja skóra jest z natury cienka i sucha, a na mojej twarzy pojawiają się już pierwsze ślady… tego, że lubię się uśmiechać 🙂 W końcu i na głowie dopatrzę się pierwszego siwego włosa i być może będę miała ochotę go zafarbować. A może nie? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie boję się tego dnia. To wcale nie znaczy, że nie ma dla mnie znaczenia, jak wyglądam, wręcz przeciwnie. Lubię moje ciało też dlatego, że widzę w nim pewną… harmonię. Ma różne swoje wady, charakterystyczności i zużycia, ale jest… no piękne po prostu. Lubię je. A jak coś się lubi to nam w oczach pięknieje 🙂 I żeby zachować to uczucie, pomimo nieuchronnego upływu czasu i wszystkich procesów, które się z nim wiążą, staram się trzymać je w formie i pielęgnować. Zanim podjęłam współpracę z @osloskinlab_polska zapytałam mojej skóro-wyroczni, czyli kosmetolog której jestem wierna od bardzo wielu lat (pozdro @domi_kosmetolog ) czy wierzy w dobroczynne działanie kolagenu przyjmowanego doustnie. Domi powiedziała, że tylko i wyłącznie tego hydrolizowanego, bo to jedyna forma w której ma on szansę realnie zadziałać w skórze a nie w całości się strawić. I taki właśnie jest kolagen od @osloskinlab_polska i dlatego jestem dziś tutaj i mówię Wam: dbam o swoją skórę na wszystkie dostępne mi sposoby, nie dlatego, że chce coś w niej poprawić czy zmienić, tylko dlatego, że zawsze dbam o to co kocham. A dla Was z kodem OLA mam 60% zniżki na pierwsze opakowanie członkowskie klubie Oslo Skin Lab Współpraca reklamowa z @osloskinlab_polska 📸 @piotr__czyz 🖤
Myślę, że moment w którym prawdziwie pokochałam moje ciało to ten sam moment w którym przestałam chcieć je zmieniać a zaczęłam z zapałem je pielęgnować. Chyba nie boję się tych wszystkich procesów, które nieuchronnie mnie czekają. Moja skóra jest z natury cienka i sucha, a na mojej twarzy pojawiają się już pierwsze ślady… tego, że lubię się uśmiechać 🙂 W końcu i na głowie dopatrzę się pierwszego siwego włosa i być może będę miała ochotę go zafarbować. A może nie? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie boję się tego dnia. To wcale nie znaczy, że nie ma dla mnie znaczenia, jak wyglądam, wręcz przeciwnie. Lubię moje ciało też dlatego, że widzę w nim pewną… harmonię. Ma różne swoje wady, charakterystyczności i zużycia, ale jest… no piękne po prostu. Lubię je. A jak coś się lubi to nam w oczach pięknieje 🙂 I żeby zachować to uczucie, pomimo nieuchronnego upływu czasu i wszystkich procesów, które się z nim wiążą, staram się trzymać je w formie i pielęgnować. Zanim podjęłam współpracę z @osloskinlab_polska zapytałam mojej skóro-wyroczni, czyli kosmetolog której jestem wierna od bardzo wielu lat (pozdro @domi_kosmetolog ) czy wierzy w dobroczynne działanie kolagenu przyjmowanego doustnie. Domi powiedziała, że tylko i wyłącznie tego hydrolizowanego, bo to jedyna forma w której ma on szansę realnie zadziałać w skórze a nie w całości się strawić. I taki właśnie jest kolagen od @osloskinlab_polska i dlatego jestem dziś tutaj i mówię Wam: dbam o swoją skórę na wszystkie dostępne mi sposoby, nie dlatego, że chce coś w niej poprawić czy zmienić, tylko dlatego, że zawsze dbam o to co kocham. A dla Was z kodem OLA mam 60% zniżki na pierwsze opakowanie członkowskie klubie Oslo Skin Lab Współpraca reklamowa z @osloskinlab_polska 📸 @piotr__czyz 🖤
Myślę, że moment w którym prawdziwie pokochałam moje ciało to ten sam moment w którym przestałam chcieć je zmieniać a zaczęłam z zapałem je pielęgnować. Chyba nie boję się tych wszystkich procesów, które nieuchronnie mnie czekają. Moja skóra jest z natury cienka i sucha, a na mojej twarzy pojawiają się już pierwsze ślady… tego, że lubię się uśmiechać 🙂 W końcu i na głowie dopatrzę się pierwszego siwego włosa i być może będę miała ochotę go zafarbować. A może nie? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie boję się tego dnia. To wcale nie znaczy, że nie ma dla mnie znaczenia, jak wyglądam, wręcz przeciwnie. Lubię moje ciało też dlatego, że widzę w nim pewną… harmonię. Ma różne swoje wady, charakterystyczności i zużycia, ale jest… no piękne po prostu. Lubię je. A jak coś się lubi to nam w oczach pięknieje 🙂 I żeby zachować to uczucie, pomimo nieuchronnego upływu czasu i wszystkich procesów, które się z nim wiążą, staram się trzymać je w formie i pielęgnować. Zanim podjęłam współpracę z @osloskinlab_polska zapytałam mojej skóro-wyroczni, czyli kosmetolog której jestem wierna od bardzo wielu lat (pozdro @domi_kosmetolog ) czy wierzy w dobroczynne działanie kolagenu przyjmowanego doustnie. Domi powiedziała, że tylko i wyłącznie tego hydrolizowanego, bo to jedyna forma w której ma on szansę realnie zadziałać w skórze a nie w całości się strawić. I taki właśnie jest kolagen od @osloskinlab_polska i dlatego jestem dziś tutaj i mówię Wam: dbam o swoją skórę na wszystkie dostępne mi sposoby, nie dlatego, że chce coś w niej poprawić czy zmienić, tylko dlatego, że zawsze dbam o to co kocham. A dla Was z kodem OLA mam 60% zniżki na pierwsze opakowanie członkowskie klubie Oslo Skin Lab Współpraca reklamowa z @osloskinlab_polska 📸 @piotr__czyz 🖤
Myślę, że moment w którym prawdziwie pokochałam moje ciało to ten sam moment w którym przestałam chcieć je zmieniać a zaczęłam z zapałem je pielęgnować. Chyba nie boję się tych wszystkich procesów, które nieuchronnie mnie czekają. Moja skóra jest z natury cienka i sucha, a na mojej twarzy pojawiają się już pierwsze ślady… tego, że lubię się uśmiechać 🙂 W końcu i na głowie dopatrzę się pierwszego siwego włosa i być może będę miała ochotę go zafarbować. A może nie? Jeszcze nie wiem. Wiem, że nie boję się tego dnia. To wcale nie znaczy, że nie ma dla mnie znaczenia, jak wyglądam, wręcz przeciwnie. Lubię moje ciało też dlatego, że widzę w nim pewną… harmonię. Ma różne swoje wady, charakterystyczności i zużycia, ale jest… no piękne po prostu. Lubię je. A jak coś się lubi to nam w oczach pięknieje 🙂 I żeby zachować to uczucie, pomimo nieuchronnego upływu czasu i wszystkich procesów, które się z nim wiążą, staram się trzymać je w formie i pielęgnować. Zanim podjęłam współpracę z @osloskinlab_polska zapytałam mojej skóro-wyroczni, czyli kosmetolog której jestem wierna od bardzo wielu lat (pozdro @domi_kosmetolog ) czy wierzy w dobroczynne działanie kolagenu przyjmowanego doustnie. Domi powiedziała, że tylko i wyłącznie tego hydrolizowanego, bo to jedyna forma w której ma on szansę realnie zadziałać w skórze a nie w całości się strawić. I taki właśnie jest kolagen od @osloskinlab_polska i dlatego jestem dziś tutaj i mówię Wam: dbam o swoją skórę na wszystkie dostępne mi sposoby, nie dlatego, że chce coś w niej poprawić czy zmienić, tylko dlatego, że zawsze dbam o to co kocham. A dla Was z kodem OLA mam 60% zniżki na pierwsze opakowanie członkowskie klubie Oslo Skin Lab Współpraca reklamowa z @osloskinlab_polska 📸 @piotr__czyz 🖤
Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz usłyszałam ten numer. Miałam jakieś trzynaście lat i to było naprawdę mocne. Prawie tak mocne jak inne wydarzenie tamtego pamiętnego okresu początków gimnazjum – moment kiedy pierwszy raz zobaczyłam tego gościa z naszywkami System of a down na plecaku, tego co grał na gitarze a ja przez dobre pół roku ćwiczyłam jak to będzie podpisywać się swoim imieniem i jego nazwiskiem. Nieszczęśliwa miłość do gitarzysty minęła wraz z testami gimnazjalnymi, ale uczucie do „Strawberry letter 23” przetrwało do dziś. Wciąż słuchając go czuję się jakby właśnie ktoś robił mi masaż gorącymi kamieniami albo jakbym zanurzała się w wannie pełnej ciepłej wody po męczącym dniu. A Wam jakie kawałki robią masaż?
W podróżach najbardziej lubię to metafizyczne oddalenie. Wraz z tym jak fizycznie oddalam się od miejsca w którym żyję na codzień, staje się coś magicznego i staję jakby z boku oddalając się poniekąd od siebie samej, od swojego życia jako całości. I wówczas o wiele łatwiej jest mi na to wszystko klarownie spojrzeć. Obejrzeć siebie i to życie, które w sobie niosę w codzienności, a które na tę chwilę zostawiłam „tam”. Chętniej rozmawiam o rzeczach związanych z duszą i całą filozoficzną przekimną egzystencji. Widzę jaśniej czego się boję i za czym tęsknię. Czuję wyraźniej swoje potrzeby i uczucia względem moich towarzyszy życia. Wszystko nieprzyprószone kurzem codzienności staje się jakby bardziej klarowne, czasem trudniejsze, bo bardziej surowe i mniej stabilne. Pleasure of displacement – ten zwrot z porozumiewawczym uśmiechem, przeczytał mi ze swojej – czytanej w podróży – książki Filip. Przyjemność przemieszczenia? Pasuje. Ale może bardziej „rozkosz wykorzenienia”. A podróż to takie wykorzenienie na chwilę. Kiedy po podróży wracam do domu, to rzeczywiście czuję jakby ktoś (coś? Ja sama?) przesadził mnie na wiosnę. Tak właśnie jest.
W podróżach najbardziej lubię to metafizyczne oddalenie. Wraz z tym jak fizycznie oddalam się od miejsca w którym żyję na codzień, staje się coś magicznego i staję jakby z boku oddalając się poniekąd od siebie samej, od swojego życia jako całości. I wówczas o wiele łatwiej jest mi na to wszystko klarownie spojrzeć. Obejrzeć siebie i to życie, które w sobie niosę w codzienności, a które na tę chwilę zostawiłam „tam”. Chętniej rozmawiam o rzeczach związanych z duszą i całą filozoficzną przekimną egzystencji. Widzę jaśniej czego się boję i za czym tęsknię. Czuję wyraźniej swoje potrzeby i uczucia względem moich towarzyszy życia. Wszystko nieprzyprószone kurzem codzienności staje się jakby bardziej klarowne, czasem trudniejsze, bo bardziej surowe i mniej stabilne. Pleasure of displacement – ten zwrot z porozumiewawczym uśmiechem, przeczytał mi ze swojej – czytanej w podróży – książki Filip. Przyjemność przemieszczenia? Pasuje. Ale może bardziej „rozkosz wykorzenienia”. A podróż to takie wykorzenienie na chwilę. Kiedy po podróży wracam do domu, to rzeczywiście czuję jakby ktoś (coś? Ja sama?) przesadził mnie na wiosnę. Tak właśnie jest.
W podróżach najbardziej lubię to metafizyczne oddalenie. Wraz z tym jak fizycznie oddalam się od miejsca w którym żyję na codzień, staje się coś magicznego i staję jakby z boku oddalając się poniekąd od siebie samej, od swojego życia jako całości. I wówczas o wiele łatwiej jest mi na to wszystko klarownie spojrzeć. Obejrzeć siebie i to życie, które w sobie niosę w codzienności, a które na tę chwilę zostawiłam „tam”. Chętniej rozmawiam o rzeczach związanych z duszą i całą filozoficzną przekimną egzystencji. Widzę jaśniej czego się boję i za czym tęsknię. Czuję wyraźniej swoje potrzeby i uczucia względem moich towarzyszy życia. Wszystko nieprzyprószone kurzem codzienności staje się jakby bardziej klarowne, czasem trudniejsze, bo bardziej surowe i mniej stabilne. Pleasure of displacement – ten zwrot z porozumiewawczym uśmiechem, przeczytał mi ze swojej – czytanej w podróży – książki Filip. Przyjemność przemieszczenia? Pasuje. Ale może bardziej „rozkosz wykorzenienia”. A podróż to takie wykorzenienie na chwilę. Kiedy po podróży wracam do domu, to rzeczywiście czuję jakby ktoś (coś? Ja sama?) przesadził mnie na wiosnę. Tak właśnie jest.
W podróżach najbardziej lubię to metafizyczne oddalenie. Wraz z tym jak fizycznie oddalam się od miejsca w którym żyję na codzień, staje się coś magicznego i staję jakby z boku oddalając się poniekąd od siebie samej, od swojego życia jako całości. I wówczas o wiele łatwiej jest mi na to wszystko klarownie spojrzeć. Obejrzeć siebie i to życie, które w sobie niosę w codzienności, a które na tę chwilę zostawiłam „tam”. Chętniej rozmawiam o rzeczach związanych z duszą i całą filozoficzną przekimną egzystencji. Widzę jaśniej czego się boję i za czym tęsknię. Czuję wyraźniej swoje potrzeby i uczucia względem moich towarzyszy życia. Wszystko nieprzyprószone kurzem codzienności staje się jakby bardziej klarowne, czasem trudniejsze, bo bardziej surowe i mniej stabilne. Pleasure of displacement – ten zwrot z porozumiewawczym uśmiechem, przeczytał mi ze swojej – czytanej w podróży – książki Filip. Przyjemność przemieszczenia? Pasuje. Ale może bardziej „rozkosz wykorzenienia”. A podróż to takie wykorzenienie na chwilę. Kiedy po podróży wracam do domu, to rzeczywiście czuję jakby ktoś (coś? Ja sama?) przesadził mnie na wiosnę. Tak właśnie jest.
W podróżach najbardziej lubię to metafizyczne oddalenie. Wraz z tym jak fizycznie oddalam się od miejsca w którym żyję na codzień, staje się coś magicznego i staję jakby z boku oddalając się poniekąd od siebie samej, od swojego życia jako całości. I wówczas o wiele łatwiej jest mi na to wszystko klarownie spojrzeć. Obejrzeć siebie i to życie, które w sobie niosę w codzienności, a które na tę chwilę zostawiłam „tam”. Chętniej rozmawiam o rzeczach związanych z duszą i całą filozoficzną przekimną egzystencji. Widzę jaśniej czego się boję i za czym tęsknię. Czuję wyraźniej swoje potrzeby i uczucia względem moich towarzyszy życia. Wszystko nieprzyprószone kurzem codzienności staje się jakby bardziej klarowne, czasem trudniejsze, bo bardziej surowe i mniej stabilne. Pleasure of displacement – ten zwrot z porozumiewawczym uśmiechem, przeczytał mi ze swojej – czytanej w podróży – książki Filip. Przyjemność przemieszczenia? Pasuje. Ale może bardziej „rozkosz wykorzenienia”. A podróż to takie wykorzenienie na chwilę. Kiedy po podróży wracam do domu, to rzeczywiście czuję jakby ktoś (coś? Ja sama?) przesadził mnie na wiosnę. Tak właśnie jest.
W podróżach najbardziej lubię to metafizyczne oddalenie. Wraz z tym jak fizycznie oddalam się od miejsca w którym żyję na codzień, staje się coś magicznego i staję jakby z boku oddalając się poniekąd od siebie samej, od swojego życia jako całości. I wówczas o wiele łatwiej jest mi na to wszystko klarownie spojrzeć. Obejrzeć siebie i to życie, które w sobie niosę w codzienności, a które na tę chwilę zostawiłam „tam”. Chętniej rozmawiam o rzeczach związanych z duszą i całą filozoficzną przekimną egzystencji. Widzę jaśniej czego się boję i za czym tęsknię. Czuję wyraźniej swoje potrzeby i uczucia względem moich towarzyszy życia. Wszystko nieprzyprószone kurzem codzienności staje się jakby bardziej klarowne, czasem trudniejsze, bo bardziej surowe i mniej stabilne. Pleasure of displacement – ten zwrot z porozumiewawczym uśmiechem, przeczytał mi ze swojej – czytanej w podróży – książki Filip. Przyjemność przemieszczenia? Pasuje. Ale może bardziej „rozkosz wykorzenienia”. A podróż to takie wykorzenienie na chwilę. Kiedy po podróży wracam do domu, to rzeczywiście czuję jakby ktoś (coś? Ja sama?) przesadził mnie na wiosnę. Tak właśnie jest.
Rzeczy, które najczęściej dawaliśmy na wakacjach: wyzwania, wsparcie, gluten
Rzeczy, które najczęściej dawaliśmy na wakacjach: wyzwania, wsparcie, gluten
Rzeczy, które najczęściej dawaliśmy na wakacjach: wyzwania, wsparcie, gluten
Rzeczy, które najczęściej dawaliśmy na wakacjach: wyzwania, wsparcie, gluten
Rzeczy, które najczęściej dawaliśmy na wakacjach: wyzwania, wsparcie, gluten
Dzisiejszy dzień to było coś. Rano, z pomocą placków z jagodami prosto z gór, Jagna zwyciężyła w końcu zęba mlecznego. Parę godzin później, z powodzeniem, pomimo zacinającego, zimnego deszczu, pojechała w rowerowym Mini Arctic Race i zdobyła (jak sama wyraźnie zaznaczyła) pierwszy w swoim życiu medal. Wczoraj z kolei wracaliśmy z gór w samym środku chmury, która zeszła tak nisko, że otuliła nas niespodziewanie ze wszystkich stron. W dodatku co rano obserwujemy te gamoniowate renifery, podgryzające trawę z naszego podwórka. Coś czuję, że te wakacje zostaną zapamiętane na długo. Czyli było warto, chodź nie zawsze było łatwo 😉
Usłyszałam ostatnio w podkaście @matka_matce , rzecz, która nagle, bardzo jasno, zadzwoniła mi w głowie i w sercu. @anastazja.bernad powiedziała w nim o tym, że rodzicielstwo to droga duchowa. Tak! To jest to! – Pomyślałam. Tak ciężko było mi znaleźć odpowiedzi na pytania „czemu bycie rodzicem jest takie trudne” i „jak to jest, że potrzeba bycia mamą była we mnie tak potężna”. To krótkie zdanie poniekąd mi je dało. Rzeczywiście – to bardzo proste i dosyć skomplikowane jednocześnie. Rodzicielstwo JEST drogą duchową. PRAWDZIWĄ, czystą drogą duchową. No i poszła za tym lawina moich luźnych myśli w tym temacie, które zaskakująco zaczęły umacniać mnie na mojej osobistej ścieżce. Wyrzeczenia, którym na tej drodze muszę się poddać nie są powodowane strachem przed karą. Są powodowane świadomością tego, że każde moje postępowanie ma swoje odbicie w otaczającej mnie rzeczywistości. Idea grzechu jest super uproszczoną wersją właśnie tej myśli. „Grzech” to niby takie coś, że jak go popełnisz, to spotka Cię kiedyś za to kara. No ja w to nie wierzę zupełnie. Poza tym – nie wydaje mi się, żeby skala tego co jest grzechem, a co nie, mogła być taka sama dla wszystkich ludzi na świecie. To by było o wiele za proste. Wiem za to, że wszystko co robię wobec moich dzieci, znajduje odbicie w ich głowie, życiu, zachowaniu. I tu nie ma prostego podziału na dobre i złe – to jest w tym wszystkim najtrudniejsze. To ja muszę sama ocenić jaką drogą idę. Nikt nie ma formatki, którą mogłabym do swojego codziennego, w miarę spokojnego, w miarę normalnego, ludzkiego życia przyłożyć i powiedzieć „tak, Oleńka, dobrze robisz” albo „hej, hej, hola, zejdź z tej drogi”. Bo prawdopodobnie znakomita większość z nas wie, że podążanie tą wyjątkową duchową ścieżką nazbyt często jest niczym błądzenie we mgle. Z tą całą myślą o grzechu to tylko jeden malutki aspekt tej przekminy o rodzicielstwie jako drodze duchowej. Mogłabym o tym pisać jeszcze długo, długo. Ale chyba mi się kończą znaki. Piszcie tam na dole co o tym myślicie. Może za jakiś czas przyjdzie czas na kolejne rozdziały 😉
Usłyszałam ostatnio w podkaście @matka_matce , rzecz, która nagle, bardzo jasno, zadzwoniła mi w głowie i w sercu. @anastazja.bernad powiedziała w nim o tym, że rodzicielstwo to droga duchowa. Tak! To jest to! – Pomyślałam. Tak ciężko było mi znaleźć odpowiedzi na pytania „czemu bycie rodzicem jest takie trudne” i „jak to jest, że potrzeba bycia mamą była we mnie tak potężna”. To krótkie zdanie poniekąd mi je dało. Rzeczywiście – to bardzo proste i dosyć skomplikowane jednocześnie. Rodzicielstwo JEST drogą duchową. PRAWDZIWĄ, czystą drogą duchową. No i poszła za tym lawina moich luźnych myśli w tym temacie, które zaskakująco zaczęły umacniać mnie na mojej osobistej ścieżce. Wyrzeczenia, którym na tej drodze muszę się poddać nie są powodowane strachem przed karą. Są powodowane świadomością tego, że każde moje postępowanie ma swoje odbicie w otaczającej mnie rzeczywistości. Idea grzechu jest super uproszczoną wersją właśnie tej myśli. „Grzech” to niby takie coś, że jak go popełnisz, to spotka Cię kiedyś za to kara. No ja w to nie wierzę zupełnie. Poza tym – nie wydaje mi się, żeby skala tego co jest grzechem, a co nie, mogła być taka sama dla wszystkich ludzi na świecie. To by było o wiele za proste. Wiem za to, że wszystko co robię wobec moich dzieci, znajduje odbicie w ich głowie, życiu, zachowaniu. I tu nie ma prostego podziału na dobre i złe – to jest w tym wszystkim najtrudniejsze. To ja muszę sama ocenić jaką drogą idę. Nikt nie ma formatki, którą mogłabym do swojego codziennego, w miarę spokojnego, w miarę normalnego, ludzkiego życia przyłożyć i powiedzieć „tak, Oleńka, dobrze robisz” albo „hej, hej, hola, zejdź z tej drogi”. Bo prawdopodobnie znakomita większość z nas wie, że podążanie tą wyjątkową duchową ścieżką nazbyt często jest niczym błądzenie we mgle. Z tą całą myślą o grzechu to tylko jeden malutki aspekt tej przekminy o rodzicielstwie jako drodze duchowej. Mogłabym o tym pisać jeszcze długo, długo. Ale chyba mi się kończą znaki. Piszcie tam na dole co o tym myślicie. Może za jakiś czas przyjdzie czas na kolejne rozdziały 😉
Ancient art of humble showoff
Wróciłyśmy dzisiaj do wspaniałej sesji Aleksandry Hamkało dla projektantki Izabeli Łapińskiej. Na paru zdjęciach Ola pozuje wspólnie z dziennikarką Ewą Ewart✨Autorem zdjęć jest Marek Straszewski. [współpraca reklamowa] #aleksandrahamkało #izabelałapińska #agencjagramy @olahamkalo @marek_straszewski_photography @izabelalapinska_official